W wakacje po pierwszym roku studiów postanowiłam osiąść w Warszawie, a żeby się utrzymać, musiałam podjąć pracę. Poza tym chciałam też coś tam sobie odłożyć na małe przyjemności, dlatego też pod koniec maja zaczęłam intensywnie poszukiwać swojego przyszłego pracodawcy. Przy okazji stałam się mini ekspertką od tworzenia CV, bo zrobiłam z milion wersji.
Moja "poważna" kariera zawodowa rozpoczęła się od tyrania w Carrefourze za marne grosze przez 3 tygodnie, po których skończyłam z zapaleniem oskrzeli (co wyjęło mnie z życia na kolejne 2 tygodnie) i z marną pensją, która ledwo wystarczyła na opłacenie wynajmowanego pokoju. Tak się złożyło, że moja współlokatorka mniej więcej w tym samym czasie zrezygnowała ze swojej dorywczej pracy, która oficjalnie polegała na doradztwie smsowym kobietom w sprawach egzystencjalnych, więc wskoczyłam na jej stanowisko. Podbudowywałam się, że jestem na psychologii, to będę tak prawie w zawodzie.
I właśnie w ten sposób zostałam wróżką smsową. Najgorsze, że mi się podobało.